Obserwatorzy

sobota, 9 maja 2020

,,Nie oceniaj książki po okładce" w pełnym tego zdania znaczeniu.

 Recenzja bezspojlerowa

Jak to czytałam w jednej recenzji ,,Albo to nienawidzisz, albo kochasz całym sercem. Nie ma nic po środku." Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy.

Przed rozpoczęciem lektury, spodziewałam się spotkać coś pomiędzy ,,Nie poddawaj się" a ,,Kawaii Scotland". Wiecie, takie idealne połączenie Harry'ego Potter'a i głupkowatego humoru. A jednak nieco się pomyślałam.

Z opisu i recenzji (a już na pewno z okładki) ciężko wywnioskować o czym tak właściwe jest książka. Odpowiedź jest jednak podana już na okładce. Po prostu bezwstydna parodia znanego uniwersum o czarodziejach, gdzie autorka chwyta stworzonego przez siebie bohatera (niczym żółtego ludzika z Google Maps) i wrzuca go do Hogwartu. Na uwadze mając plan dodania motywu bxb.

Sposób pisania jest osobliwy. Można go określić schematem <Zdanie o fabule, śmieszny tekst, śmieszny tekst, nawiązanie do polskiej rzeczywistości, nawiązanie do pop kultury, zdanie o fabule, dialog>. Humor nie każdemu przypasuje. Akurat ja znalazłam się w tej grupie, która śmieje się bezustannie podczas lektury. Choć po połowie zaczęłam się przyzwyczajać, książka pozostała zabawna do samego końca.

Co do samej fabuły.
Główny bohater, twór autorki, przez przypadek znajduje się w Hogwarcie. Ma on typową postawę osoby, która książek nie czytała i w ogóle nie ogarnia co się wokół niego dzieje. Śmieje się z postaw uczniów, nauczycieli, dziwi się magią i całą tą rzeczywistością. Ostatecznie jednak to akceptuje i zaczyna się uczyć magii na szóstym roku (nie z własnej woli). Wrzucony on zostaje w krąg starszego pokolenia czarodziejów, których znamy z książki. Mamy tutaj starych nauczycieli, Jamesa, jego starych kumpli, Syriusza Blacka, jego brata, Lupina, Pettigrew i wiele innych.

Główny wątek bxb, który autorka zapowiada, dzieje się pomiędzy głównym bohaterem, a Lucjuszen Malfoyem. Ten jest przedstawiony jako borzyszcze nastolatek i nastolatków. Piękny, seksowny bad boy. W dodatku obarczony obowiązkiem niańczenia głównego bohatera. Można tutaj dostrzec jawne nawiązanie do znanego shipu Drarry, zwłaszcza gdy zauważymy, że tytułowy Rafael jest z wyglądu niemal identyczny co James Potter.

Fabuła jest moim zdaniem świetnie poprowadzona. Można się poczuć, jakby samemu się weszło to tego świata, jednak tym razem od zielono srebrnej strony. Radości jest co niemiara! Równocześnie czuje się pewną swobodę, ponieważ nie porusza się tu żadnych poważnych wątków fabularnych. Są oczywiście nawiązania go głównej historii, jednak ważniejsze są perypetie głównego bohatera.

Cóż, jeśli o Rafaelu mowa, to tutaj mam coś do zarzucenia tej książce. Bielecki jest sarkastyczny, rozgadany, swojski, w pewien sposób prosty. I choć wydawać by się mogło, że jest to bardzo rozwinięta postać, tak ja uważam, że coś jej ostatecznie zabrakło. Nie chcąc spojlerować powiem tak. Kiedy w końcu następuje większy zwrot w relacji bohaterów, kiedy się ponownie przeanalizuje te sceny, ciężko jest dostrzęc wyraźne zaangażowanie chłopaka. Pod wpływem emocji faktycznie przejawia choć minimum inicjatywy, lecz przez większość akcji jest jak ta gałązka majtana na wnętrze. Jak ją wiatr popchnie, to się ruszy. Jednak wcale nie wyraża na to jasnej zgody, a gdy wiatr odleci to i tak wraca na swoje miejsce.

Mimo, że o uniwersum wiem czyste minimum bawiłam się przednio. Z pewnością wykąpałam mniej smaczków, niż zrobiłby to prawdziwy znawca tytułu. Mi zajęło trzysta stron, by zorientować się, że Severyn Snake to przecież Severus Snape (Wiecie... Autorka musiała trochę pozmieniać, bo prawa autorkie itp...). Wiem, refleks jak ta lala.

Ale podsumowując. Okładka moim zdaniem beznadziejna, opis mało zachęca, ale książka w ostatecznym rozrachunku świetna. Idealna na rozluźnienie. Jedyne co mi pozostaje to polować na drugą część.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz