Obserwatorzy

niedziela, 20 maja 2018

Podsumaowanie Pyrkonu 2018! Czyli wrażenia i jakich recenzji możecie się spodziewać w najbliższym czasie.


Mój pierwszy wyjazd na Pyrkon z pewnością mogę zaliczyć do udanych. Już zeszłoroczna edycja przyciągnęła moją uwagę lecz w nie wystarczającym stopniu. Dopiero jakieś dwa miesiące temu, kiedy wszystkie wydawnictwa zaczęły ogłaszać swoje ,,Pyrkonowe premiery" stwierdziłam, że trzeba zainteresować się tematem.

Nie ukrywam, że najbardziej wyjazd umożliwiła mi Dominika z The Book My Fantasy, która na pytanie ,,Jedziemy?" niemal od razu oparła ,,Jasne". Tak więc piątkowego ranka wsiadłyśmy razem w pociąg i wyruszyłyśmy do Poznania! Z początku lekko zdezorientowane ostatecznie świetnie się bawiłyśmy. Czułyśmy się niczym w Disneylandzie. Wszędzie znane postacie z bajek, gier, filmów, mang, czy anime. Mnóstwo nowych rzeczy, japońskie słodycze, herbata z żelkami i wiele innych. Człowiek nie wie gdzie oko zawiesić. No i oczywiście ogromna sala wypełniona przedmiotami do cosplayu, mangami, poduszkami, gadżetami, po prostu istny raj dla przysłowiowego ,,otaku".

Ale to nie wszystko co można było tam znaleźć. Dziesiątki gier planszowych, karcianych, namiot z karaoke, farbowanie włosów, gry komputerowe, konkursy na cosplay, wystawy nawiązujące do świata gier, dawnej kultury, czy literatury. Przy moim niezwykle krótkim czasie jednego dnia nie było mi dane wykorzystać wszystkiego w pełni, jednak czuję, że niedalekiej przyszłości zbiorę w sobie siły by wyruszyć na trzydniową przygodę!

Oraz to co mnie najbardziej cieszy, kiedy już siedzę w domku... mnóstwo nowych pozycji na regale! Ponieważ  nigdy nie potrafiłam zachować zbyt dużej samokontroli w tego typu miejscach, niezbyt się powstrzymywałam. Tak więc powróciłam ze sporą zdobyczą, choć wątpię by starczyło mi jej na długo. A oto moje nowości, spokojnie, nic nie spojleruję :) Zapraszam też do doczytania posta do końca, gdyż ostatnia pozycja jest perełką całego wyjazdu.





Pentagram Alchemist to pierwszy tom najnowszej serii polskiej autorki KattLett. Tym razem komiks został wydany przez inne wydawnictwo, na czym ucierpiała okładka, co widać gdyż jest giętka jak plastelina. Dodatkowo czytając wręcz bałam się, czy nie wyślizgnie mi się z rąk, ale całe szczęście nie ucierpiała na tym treść, czy jakość stron.

Jest to tytuł na który czekałam z niecierpliwością od dnia zapowiedzi. Ogólnie mogę zdradzić, że w kwestii mang mam ogromną słabość do paru rzeczy jeśli chodzi o facetów:
a) długie włosy
b) samo bycie paranormalną istotą
c) ogony, szpony i nienaturalne uszy

Tak więc sami rozumiecie, że okładka podbiła moje serce od pierwszego wejrzenia.







Najnowszy tom Kuroshitsuji, który oczywiście musiałam mieć najszybciej jak to możliwe. Autorka ma irytujący zwyczaj przerywania akcji w najbardziej dramatycznych momentach, co dodatkowo popędzało mnie w przeczytaniu świeżego nabytku. 

I w tym tomie nie zabrakło zaskakujących zwrotów akcji, które odebrały mi mowę, dech i zdolność logicznego myślenia. Gdyż nie mogłam się powstrzymać, tomik został już przeczytany lecz na pewno nie oszczędzę wam swoich wywodów na jego temat. Przygotujcie się więc, gdyż w najbliższym czasie nie omieszkam się od wspomnienia co nieco na jego temat na blogu.

[Edit: Recenzja już dostępna! Kliknij tutaj!] 














Oto pierwszy w mojej kolekcji, oficjalnie nazwany tym mianem zbiór opowiadań. Jak wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, to po pierwszej stronie mogłam bez problemu i dłuższych rozmyślań stwierdzić, że znam tę dość charakterystyczną kreskę. Autorką mangi jest bowiem Ranmaru Zariya, której seria Coyote jest właśnie wydawana w Polsce. Historie jak na opowiadania przystało są krótkie, a to o czym są zdradzę dopiero w recenzji.

















Wystarczało, że przeczytałam pierwsze zdanie znajdujące się na tyle okładki, a wiedziałam, że muszę mieć tę mangę! Bo w końcu jaki fan yaoi (zaznaczmy to słowo, YAOI... nie shounen ai), nie zareagowałby na zdanie: ,,Pokochałem chłopaka, który jest równie słodki... i napalony jak królik!?". No ja na pewno. Jest to zdecydowanie udany debiut Maguru Hinohary, o którym szczegółach będzie mogli przeczytać na moim blogu! 








Tym razem coś podchodzącego pod komiks. Wiele osób mówi mi, że jestem jak dziecko. I wcale nie zaprzeczam. Uwielbiam bajki lecące na Cartoon Network i tutaj wybijają się takie pozycje jak Steven Universe, Młodzi Tytani (z których jedną z bohaterek zrobiłam sobie zdjęcie) oraz ta oto Pora na przygodę.

Kiedy tylko wydawnictwo ogłosiło część komiksu składającą się wyłącznie z odwróconych płcią postaci, wiedziałam, że to kupię. Jest ktoś na sali shipujący Gumlee? Nie? Szkoda...















Dość rzadki przypadek, kiedy prequel i pierwszy tom zostaje wydany w tym samym momencie. Postanowiłam, że podobnie jak w przypadku Szklanego tronu i Signum Sanguinem zacznę od właśni prequela, gdyż zazwyczaj wychodzi to na zdrowie. 

Nie powiem, że coś szczególnie zwróciło moją uwagę na ten tytuł. Zwyczajnie nabrałam już nawyku, że kupuję wszystko z gatunku yaoi i shounen ai, co wychodzi i jestem zadowolona z tego systemu.















Nareszcie zdobyte kolejne części serii Acid Town. Pierwsza część przeczytana już dłuższy czas temu owszem zainteresowała mnie, jednak dopiero teraz nadarzyła się okazja by ten tytuł zakupić. W końcu jak to się mówi ,,Okazja czyni bankruta", czy jakoś tak.

Manga toczy się w świecie zderzającym się z półświatkiem przestępczym, co ostatnimi czasy bardzo mnie przyciąga. Głównie następuje to przez Złamane skrzydła i Kachou Fuugetsu, które niestety na polskim rynku dostępne nie jest.

[Edit: Recenzja już dostępna! Kliknij tutaj!]













 

Jest to jeden z tych przypadków, kiedy spoglądałam z nadzieją na mangę, a ona zamiast jednotomówką okazała się serią. Jednotomówki mają ten swój urok, że masz gwarancję, iż wszystkie wątki zakończą się w tym jednym tomie. Tutaj natomiast myślę, że są dwie opcje. 

a) Opis jest zbyt skromny i fabuła okaże się bardziej rozbudowana, niż nam się wydawało

b) Fabuła będzie niesamowicie kluczyła, przez co wyda nam się, że zwyczajnie się przeciąga











Nareszcie, długo oczekiwany niczym wakacje ósmy tom Findera. W tym przypadku mamy do czynienia z historią, która jednocześnie chcemy by się w końcu skończyła lecz równocześnie pragniemy się nią delektować jak najdłużej. ,,Zjeść mangę i mieć mangę", czy jakoś tak.

Relacja między głównymi bohaterami wciąż się rozwija, jednak wciąż ma się te wrażenie, że to jeszcze nie to. Jeszcze czegoś brakuje. I tak jak chcemy w końcu tego szczęśliwego zakończenia, tak pragniemy ciągłych zdrad, intryg i jeszcze większej bezmyślności Takaby.















Oraz ostatni, jednak najważniejszy tytuł. Zniewolony książę już dawno temu został opublikowany w całości za granicą, jednak moje dość skromne umiejętności języka angielskiego skuteczne uniemożliwiają mi zaznajamianie się z anglojęzycznymi książkami. Teraz jednak dzięki wspaniałemu Studiu JG będziemy w stanie przeczytać calutką trylogię w języku polskim!
Dodatkowo z informacji, które otrzymałam od wydawnictwa, wynika, że jeśli sprzedaż wypadnie dobrze, będzie rozważane opublikowanie dodatków do serii pt. Captive Prince Short Stories.

Naturalnie skoro perełka, to została już przeczytana, więc nie pozostaje nic innego jak napisać recenzję, po czym się zahibernować i obudzić kiedy wyjdzie część druga.

[Edit: Recenzja już dostępna! Kliknij tutaj!] 

3 komentarze:

  1. OMG! Już od dawna szukałam takiego bloga jak Twój i w końcu mam <3
    Czekam własnie na Zniewolonego księcia i, kurde, no już nie moge się doczekać xD
    Obserwuję rzecz jasna, to zrozumiałe skoro jestem fanką yaoi, nie? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście! Recenzji yaoi gwarantuję całe multum. Liczę, że będziesz zadowolona :)

      Usuń
    2. Fanki yaoi łączmy się 😂💟

      Usuń